Villalobos, Apparat, Morphosis – projekt inspirowany

Artykuł

Przedstawiamy wam trzy albumy i trzy historie bez których rok 2011 mógłby być trudniejszy do zapamiętania. Specjalnie dla was docieramy do tajemnic ich powstania, demaskujemy i pokazujemy w całości drogę twórczą ich autorów.

Album to coś więcej niż osiem czy jedenaście zrealizowanych pomysłów na utwór. To nie tylko linie basu, perkusje i instrumenty klawiszowe, niezwykła mieszanka brzmień lub potężna dawka muzyki tanecznej. Producent to artysta, a album to jego dzieło sztuki. Konkretna ocena rzeczywistości, pewien zapis chwili, osobista odpowiedź na dzieła innych artystów. Godziny spędzone w studiu, rozmowy z przyjaciółmi, rozmyślania w samotności.
Dlatego też podsumowując rok 2011 postanowiliśmy nie tylko skupiać się na numerkach w katalogach, chartach i rankingach, ale opowiedzieć wam również historie powstania kilku najciekawszych wydawnictw minionego roku.
Diabeł tkwi w szczegółach
Tytuł albumu „The Devil’s Walk” Apparata został zaczerpnięty z poematu o tym samym tytule autorstwa Percy Bysshe Shelley’ego. Powstał on w 1812 roku i był protestem przeciwko ówczesnemu brytyjskiemu rządowi oraz targającemu wyspy kryzysowi ekonomicznemu. Nie jest to przypadkowy wybór. Sascha Ring przyznaje, że nie jest w stanie napisać tekstu o charakterze politycznym, chciał jednak w nieoczywisty sposób wyrazić swoją opinię na temat wydarzeń z pierwszych stron gazet. Co więcej, inspiracją dla okładki albumu były ilustracje dziewiętnastowiecznego meksykańskiego artysty Jose Guadalupe Posady, który w swej twórczości zestawiał w jednym szeregu diabła i ludzi dzierżących władzę. – Jak widać niewiele się zmieniło – dodaje w jednym z wywiadów Apparat.
Na albumie „The Devil’s Walk” próżno szukać radosnych dźwięków mandolin i marakasów. Sascha Ring, Joshua Eustis oraz Fredro Noguerira spędzili wprawdzie w meksykańskim miasteczku Sayulita dwa miesiące, niemniej jednak pomysły na album zrodziły się jeszcze w Berlinie. – Zrozumiałem, że muszę wyjść poza swoją „strefę komfortu” żeby stworzyć coś nowego – przyznaje artysta- Nie jest jednak tak, że wszystkie utwory na płytę stworzyłem w Meksyku. Przyjechałem do Meksyku z masą pomysłów, które przyszły mi do głowy gdy siedziałem samotny i zdołowany przy swoim fortepianie.
Na brzmienie albumu, bardziej niż mieszanka rytmów latynoamerykańskich, miał wpływ dom, w którym mieszkali artyści. I nie chodzi tylko o to, że miał on basen, taras ze wspaniałym widokiem i blisko plażę. Doskonała akustyka salonu pozwoliła muzykom urządzić prowizoryczne studio, w którym do dyspozycji mieli jedynie laptop, gitarę oraz perkusję. Tworzenie muzyki poza standardowym studiem nagraniowym pełnym sprzętu i możliwości było dla nich zarówno ogromnym wyzwaniem, jak  i wspaniałym doświadczeniem. Artyści swój pobyt w Meksyku zgodnie określili mianem „band campu”.
Wyjazd do Meksyku miał miejsce zimą 2010 roku, a album ukazał się dopiero pod koniec września 2011 roku. Dlaczego musieliśmy czekać na niego aż tak długo? Sascha po powrocie do Berlina stwierdził, że materiał na album jest zbyt elektroniczny i postanowił dalej nad nim pracować. Niestety nie wszystko szło po jego myśli. Początkowo borykał się z poważnym problemem ze słuchem– podczas surfowania nabawił się infekcji ucha. Następnie, przyszedł czas długiej i totalnej niemocy twórczej, z której wydostał go Patrick „Nackt” Christensen. – Dobrze mieć w studiu ludzi, którzy powstrzymają cię przez zrobieniem błędu.- zdradza w jednym z wywiadów Ring. To był ten moment, na który czeka każdy artysta- przypływ weny i kreatywności, którego efektem jest dźwięk idealny. W tym przypadku album „The Devil’s Walk”.
Kultura remiksu
Apparat przyznał kiedyś, że fascynuje go wiele różnych brzmień, ale do jazzu nie może się przekonać. Odwrotnie niż Ricardo Villalobos, który w tym roku wraz z Maxem Loderbauerem wydał album „Re: ECM” będący reinterpretacją standardów muzyki klasycznej i jazzowej.
W wieku 15 lat Villalobos kupił swoją pierwszą płytę monachijskiej wytwórni ECM– „Ritual” Keitha Jarretta. Przez kolejne lata powiększał kolekcję, a kompozycje takich artystów, jak Arvo Pärt czy Alexander Knaifel zaczęły pojawiać się w jego setach djskich. Na jednym z występów obecny był Stephan Steigleder z Universal Records, który wpadł na pomysł przekształcenia zainteresowań Villalobosa w eksperymentalny projekt muzyczny.
Ricardo Villalobos do współpracy zaprosił Maxa Loderbauera i panowie rozpoczęli trwające dwa lata przygotowania do wydania dwupłytowego albumu. Zanim na dobre rozgościli się w studiu, odwiedził ich założyciel wytwórnii ECM- Manfred Eicher, który po przesłuchaniu pierwszych produkcji postanowił udostępnić muzykom materiał z całego katalogu labelu. Najintensywniejsze prace trwały od sierpnia do grudnia 2009 roku w tempie: jeden dzień jeden utwór– przede wszystkim dlatego, iż muzycy korzystali z zestawu analogowych syntezatorów modularnych Doepfer, które po ponownym włączeniu nie wracały do poprzednich ustawień.
Artyści przyznają, iż praca nad album była czymś więcej niż tylko tworzeniem 17 remiksów. Starali się oni pozyskać pojedyncze dźwięki z oryginalnych utworów, ponownie połączyć je na nowe sposoby i miksować na żywo. Największym wyzwaniem było jednak zrozumienie estetyki standardów muzyki jazzowej -w utworach jazzowych, zwłaszcza tych z wytwórni ECM, szczególny nacisk kładzie się na przestrzeń między instrumentami, tę ciszę pomiędzy. Moim celem było stworzenie podobnej estetyki w muzyce elektronicznej- mówi Ricardo Villalobos.
Wszystko czego się nauczył
Istotą muzyki jazzowej jest niewątpliwie improwizacja o czym doskonale wie Morphosis, dj i producent libańskiego pochodzenia, twórca jednego z najlepszych albumów techno mijającego roku oraz zadeklarowany fan kontrowersyjnego kompozytora jazzowego, Sun Ra.
Nagranie albumu „What Have We Learned” zajęło artyście cztery dni, z czego dwa dni poświęcił na podłączanie sprzętu. Roland TR-808, Korg MS20, AKAI MPC2000Xl, PPG WAVE, Space Echo, mikser Vermona to najważniejsze z maszyn, które udało mu się przywieźć do Belgii na w pełni improwizowaną sesję nagraniową. Pomysł spontanicznego tworzenia muzyki i grania na żywo wydał się artyście niezwykle ciekawy, szczególnie że mógł wykorzystać doświadczenie zdobyte podczas pracy nad jazzowo-elektronicznym projektem Upperground orchestra. – Oczywiście podczas sesji powstawały lepsze i gorsze fragmenty, ale myślę że materiał, który wybrałem na album jest pełny i niezwykle spójny – podsumowuje artysta.
Nieprzypadkowo pierwszy długogrający album Morphosisa zatytułowy jest „What Have We Learned”. Powstał on w kluczowym momencie życia muzyka, który po piętnastu latach mieszkania i tworzenia we Włoszech, postanowił wrócić do Libanu. Miał być on próbą podsumowania wiedzy i umiejętności z zakresu produkcji muzyki, a także osobistym dokumentem na temat miejsc, zdarzeń i osób, z którymi czuje się związany.
Za każdym moim utworem stoi jakaś koncepcja i ten album jest sumą ich wszystkich. Koncepcje, o których mówi Morphosis wypracowywał latami. Zacznijmy od pseudonimu. W wywiadzie przeprowadzonym podczas festiwalu Unsound przyznał, iż do jego przyjęcia zainspirowały go projekty pracowni architektonicznej Morphosis, a wieloletnie zainteresowanie architekturą miało ogromny wpływ na jego podejście do tworzenia muzyki. W tym wszystkim chodzi o przestrzeń między poszczególnymi  elementami.– powiedział w Krakowie.
Nie bez znaczenia jest również fascynacja mitologią Fenicjan oraz współczesną historią Libanu. Przemilczeć nie można również szacunku jakim obdarza różne gatunki muzyki. Od jazzu, który jest dla niego współczesnym nośnikiem historii muzyki, po tradycyjną arabską muzykę, reggae, techno i house.
Rok 2012 to kolejne wydawnictwa i kolejne historie. Z pewnością albumem zasługującym na własną opowieść będzie „Le Voyage Dan La Lune” duetu Air. Z propozycji stworzenia krótkiej ścieżki dźwiękowej do niemego filmu Georgesa Mélièsa, zrobił się długogrający album zawierający 11 produkcji. Ale o tym w przyszłym roku…
Tekst: Magda Nowicka Chomsk


Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →