Słowo na piąteczek 6 FELIETON

Felieton

Świąteczny piąteczek, podniosłe nastroje, więc nie wypada poruszać tematów błahych. Dziś mamy dla Was kilka słów o Techno Miłości. Idealnie na majowy weekend!

Nieregularny Felieton Weekendowy

Autobus czerwony przez ulice mego miasta mknie

Nie wszyscy studenci skorzystali z niepowtarzalnej okazji urządzenia sobie w okresie wielkanocno-majówkowym polskiego odpowiednika filmu 'Spring Breakers’, a że temperatura dopisuje, to początek drugiej połowy letniego semestru nie tylko w środkach komunikacji miejskiej widać, ale i czuć.. Zależność ta występuje zdecydowanie intensywniej na liniach kursujących w stronę politechniki, a mniej w kierunku uniwerku, z kolei na tych zahaczających o wydziały nauczania początkowego i przedszkolnego zmysł węchu nie tylko nie cierpi – on jest tam wręcz przyjemnie łechtany. Ostatnio nawet został mile zaskoczony, gdy woda toaletowa używana przez jedną ze współpasażerek wywołała falę wspomnień. Literalnie jak zamoczona w herbacie magdalenka z powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Było również ciepło, ptaszyska się wydzierały, weekend za pasem, po prostu sielanka. Nic dziwnego, że w takich pięknych okolicznościach przyrody różne głupoty mogą przyjść człowiekowi do głowy. Na przykład, żeby podczas jazdy miejskim autobusem spróbować poderwać tę fajną rudą siedzącą naprzeciwko. Pokusa mocna, tym bardziej, że kurs długi, bo z krańca suburbii do samego centrum. Uda się – nie uda, przynajmniej będzie kolejny pretekst do walki z chronicznym introwertyzmem, zamiast standardowego założenia słuchawek na uszy i odgrodzenia się bitem 4/4 od marnej rzeczywistości. W końcu nawet techno singiel ma swoje potrzeby.

Oczywiście, można było poczekać z taką zabawą do weekendowej imprezy, podczas której – co wszyscy zaprawieni w bojach klubowicze dobrze wiedzą – pewne sprawy mogą przebiegać trochę szybciej i bardziej bezproblemowo, niż gdziekolwiek indziej. (Kwestii gejowskich darkroomów nie poruszam, bo znam kilka osób dużo bardziej kompetentnych do wypowiadania się na ten temat – takie opowieści lepiej czytać, gdy są pisane z pierwszej ręki.) Można więc było poczekać, ale akurat w tamten weekend nic ciekawego się nie działo, a nawet gdyby, to po pierwsze: zastój w dopływie świeżej parkietowej krwi płci odmiennej był mocno zauważalny, a z większością imprezowiczek nadających się do realizacji kosmatych myśli (w końcu jakieś tam wymagania i preferencje jednak się miało) łączyły stosunki tak bliskie, czasami wręcz siostrzane, że zmiana wzajemnych relacji graniczyłaby z kazirodztwem. Po trzecie: trochę więcej wysiłku i na tym polu od czasu do czasu nigdy nie zaszkodziło.

Zdaję sobie sprawę, że rozważania tego typu również dziś można zakwalifikować jako męski szowinizm i seksizm, ale proszę, nie oburzajcie się aż tak bardzo. Szczególnie Wy Drogie Czytelniczki, bo robicie dokładnie to samo i od czasu do czasu wyruszacie w weekend do klubu nie tylko na techno, ale i na łowy. Wiem to dobrze, bo raz czy dwa ani się obejrzałem, a z myśliwego stałem się łowną zwierzyną. I żeby było jasne – pretensji z powodu zostania czyimś łupem nie mam żadnych.

Komunikacyjny przypadek miał całkiem inny charakter – uroczy rudziak podczas jazdy muzyki nie słuchał, tylko czytał książkę. Punkt zaczepienia był, elokwencja i erudycja weszły na najwyższe obroty, głos zmysłowo został zniżony, pierś wyprężona. W efekcie marny pod klubowym względem weekend niespodziewanie zaczął zapowiadać się całkiem interesująco od całkiem innej strony. Równie kuszącej, jeśli nawet nie bardziej.

Stety/niestety, od razu na początku tej obiecującej znajomości został popełniony przeze mnie jeden brzemienny w skutkach „błąd” (piszę z użyciem cudzysłowu, bo ten „błąd” można porównać do ruchu skrzydeł motyla w amazońskiej dżungli z teorii chaosu albo co najmniej do tego, czy bohater „Przypadku” Kieślowskiego zdąży na pociąg, czy też nie). W trakcie jazdy dosiadł się bowiem jakiś koleś ze słuchawkami na uszach (preferował tzw. otwarte), a gdy panna z widocznym niesmakiem skomentowała dobiegające z nich głośne „umc, umc, umc”, swoje preferencje muzyczne określiłem eufemistycznie „ambitną alternatywną taneczną elektroniką”, co zostało przyjęte z wyrozumiałą obojętnością. Ku mojej uldze, bo… (tu odsyłam do badań dowodzących, że co prawda twierdzenie, że facet myśli o seksie co 7 sekund, można między bajki włożyć, ale że robi to nawet 388 razy dziennie – już nie).

Jak zwykle w takich przypadkach wszystko potoczyło się szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Było nie tylko kino, ale i spowodowany nagłym uszkodzeniem dolnej kończyny długi okres rekonwalescencji, który z jednej strony wymusił rezygnację przez ten czas z imprezowania, a z drugiej – pozwolił w pełni odkryć nie tylko pielęgniarskie umiejętności jeszcze nie tak dawno zupełnie nieznanej współpasażerki.

A później nie pozostało nic innego, jak tylko zaakceptować tzw. „stan zastany”. Tym bardziej, że zawsze można było trafić gorzej, niż na fankę jazzu. Co prawda, ten nowoorleański i tak nadal przyprawia o nudności, ale niektórych klasyków przecież warto znać, nawet jeśli się przy nich raczej nie potańczy. Chciałbym w tym miejscu złożyć gorące podziękowania Ricardo za nagranie z Maxem Loderbauerem albumu „Re: ECM” poświęconego kompozycjom wydanym w jazzowym niemieckim labelu ECM – wielce szanowanym w tym światku. Co to była za nobilitacja!

Ona też chyba nie ma powodów do narzekań. Oczywiście poza moim cotygodniowym znikaniem z domu na całe noce, bo o wspólnych wyprawach można zapomnieć. Zresztą może to i nawet lepiej…

Jest też wiele innych kwestii, które spokojnie można by opisać w poradniku „10 zasad dobrego życia z osobą, która nie lubi techno” lub – rozpatrując problem z drugiej strony – w „Jak żyć z fanem techno”. Najlepiej, gdyby to były dwie części jednej książki. Jeden z rozdziałów pierwszej części mógłby mieć tytuł „Jak namówić na wspólny wyjazd do Berghain”, z kolei w tej drugiej koniecznie musiałby się znaleźć całkiem inny: „Jak przeżyć normalny weekend i nie znienawidzić partnera”

I tylko czasami, gdy w weekendowy ranek w kieszeni spodni wibruje telefon z smsowym wyrzutem „GDZIE JETEŚ?! WRACAJ!!!”, co oznacza nie tylko nagły koniec imprezy, ale i nici z afteru, zastanawiam się: „czemu do k… n… ja jej wtedy tego nie powiedziałem?”

W związku z tym mam radę dla technofanów korzystających z komunikacji miejskiej – może lepiej przesiądźcie się na rowery.

Łukasz Marcinkowski „Klubowicz”



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →